Do pracy standardowo, ale podczas powrotu dopadła mnie ulewa. Chwilę przeczekałem na przystanku, ale uświadomiwszy sobie, że i tak jestem cały mokry, pojechałem dalej:-)
Przyszła pora, żeby spróbować swoich sił w maratonach MTB. Koledzy namówili mnie na udział w Maratonie Kresowym w Chełmie i muszę przyznać, że mi się to spodobało - chodzi o samą jazdę, bo organizacja i uczciwość niektórych uczestników to już nie bardzo. Zacznę od początku. Korzystam z podwózki do Zamościa, gdzie pakujemy rowery na samochód Mirka i lecimy do Chełma. Na miejscu jesteśmy godzinę przed startem maratonu. Zapisujemy się w biurze zawodów, robimy krótką rozgrzewkę, przy okazji jakieś pogaduchy ze znajomymi, a tymczasem zbiera się coraz więcej uczestników.
Po chwili jest już naprawdę spora grupa ludzi - nie spodziewałem się tego. Na początek trzy kilometry dojazdu do miejsca startu ostrego, ale jak się okazuje, niektórzy już tutaj zaczynają mocno cisnąć. Rozpoczyna się ustawianie w sektorach - tutaj nie obywa się bez problemów, ale po chwili oczekuję już na start w grupie jadącej Mega. Nie traktuję tego wyścigu jakoś mocno poważnie - chodzi mi raczej o rozeznanie się w temacie, dlatego ustawiam się na samym końcu i czekam na to, co się będzie działo. Wymieniam kilka zdań z innymi zawodnikami i...ruszyła maszyna. Początek to jazda polną drogą, a jest sucho jak cholera, kurzy się niesamowicie. Jest trochę miejsca i wyprzedzam kilka osób, potem kawałek wąskiej ścieżki, a dalej krótki odcinek asfaltu, gdzie mocno przyspieszam, dzięki czemu zyskuję kilkanaście miejsc. Niebawem wjeżdżamy do lasu, po którym tłuczemy się przez znaczną część maratonu. Szkoda tylko, że niektóre odcinki robimy po kilka razy - a w tamtych stronach można było przygotować naprawdę fajną pętelkę. Trudno, nie mi o tym decydować. W okolicach piętnastego kilometra dochodzę grupkę ok dziesięciu zawodników, przebijam się do przodu i pytam jednego: ilu przed nami? W odpowiedzi słyszę: ...a ch..j mnie to obchodzi! :-) No nic, wyprzedzam ich i niebawem dojeżdżam do pierwszego bufetu, gdzie łapię banana i śmigam dalej. Kolejne kilometry to jazda po tym lesie cały czas - na szczęście jest trochę podjazdów i nuda aż tak nie doskwiera:-) Mniej więcej w połowie trasy zaczyna mnie boleć brzuch - prawdopodobnie banany i pepsi nie mogą się dogadać w żołądku:-) Dłuższy czas jadę sam i nie widzę żywej duszy na trasie, a żeby było wesoło nucę sobie jakieś duperele:-) Nie będę tego dokładniej opisywał i przejdę do końcówki wyścigu - tam przynajmniej coś się dzieje:-) Jeszcze przed wyjazdem z lasu - na ostatnich kilku kilometrach, wyprzedza mnie dwóch gości. Nie jadą jakoś bardzo szybko, dlatego siadam im na kole. Ostatni etap wyścigu to jazda polnymi drogami wśród pól z widokiem na Chełm - tutaj jedzie mi się bardzo dobrze, a licznik pokazuje przedział 32-35 km/h. Bez problemu wyprzedzam tych dwóch kolesi, a nawet łatam jeszcze (kilometr przed metą) jednego zawodnika, który był na tyle daleko, że nie wierzyłem w powodzenie:-) Ostatnie kilkaset metrów przed metą to jazda po kostce brukowej przy zalewie w Pokrówce. Tam cisnę ile wlezie, ale krzyczę wcześniej na spacerujących sobie ludzi (!!!), żeby zeszli z drogi. Po 62 km jazdy przekraczam linię mety i muszę Wam powiedzieć, że to bardzo fajne uczucie:-) Na mecie robię sobie pamiątkową fotkę z kiblem w tle, a nie jest to zwykły kibel - podobno jakiś super hiper turbo i same takie tam:-)
No dobra, o co chodziło z tą organizacją i co mi się nie podobało: 1. Trasa wyścigu i jazda po kilka razy tą samą ścieżką (widać na Endo) 2. Bałagan na starcie i jeszcze większy bałagan przy ogłaszaniu wyników (czekaliśmy ok. dwóch godzin i się nie doczekaliśmy, wywieszano niekompletne listy z błędami, a nawet gubiły się statuetki dla zawodników) 3. Nieuczciwość niektórych zawodników, trasa dawała możliwość skracania sobie drogi (jeśli ktoś się wcześniej przygotował) i niektórzy śmiało z tej możliwości korzystali. Nazbierało się sporo pisemnych wniosków o ukaranie tych nieuczciwych. 4. Coś tam jeszcze, ale nie pamiętam:-)
Po maratonie odpoczynek i uzupełnianie straconych kalorii pod parasolkami na rynku w Chełmie:
Wpisane kilometry obejmują też dojazd z Pokrówki (mety maratonu) do Chełma i powrót z Zamościa do domu. Aha, moje wyniki nie powalają, ale byli też gorsi:-) - 89/146 open - 24/44 w kategorii (Elita)
Standardowa droga do pracy. Sprawiłem sobie w końcu telefon z Androidem i mogę już śmiało zaczynać zabawę z Endomondo. Wracając uruchomiłem na chwilkę...: /10892555
Pogoda była niepewna - od rana wisiały jakieś nieciekawe chmury, ale nie wytrzymałem i pojechałem zrobić sobie rundkę szybszym tempem. Po drodze spotkałem kolegę z kursu przewodnickiego, który wracał z lasu z siateczką czarnych jagód. Chwilę pogadaliśmy i pogoniłem do Szewni Dolnej, gdzie zrobiłem kilka zdjęć przedstawiających m.in ewolucję studni w naszym kraju:-) Na początek fotka suszarni tytoniu - takich tam nie brakuje, normalne zatrzęsienie, ale i tak w większości już nieużywane.
W planie było jeszcze zrobienie paru kilometrów w terenie, ale zbliżająca się burza skutecznie mnie zniechęciła. Powrót do domu dość mocnym tempem z końcówką w deszczu i silnym wiatrem w gębę.
Czasem i w sobotę trzeba do pracy jeździć. Wracając pokręciłem się trochę po mieście, a w Żdanowie zrobiłem fotkę rzeki Topornicy. Po ostatnich opadach deszczu już prawie wylewa na łąki.
Przyszła w końcu pora na prawdziwy night trip! Chłopaki ze Strefy Rowerowej zaplanowali sobie nocny wyjazd z Zamościa do Wojdy i z powrotem. Fajna sprawa, ale to trochę mało kilometrów, a mi chodził po głowie całonocny wyjazd. Taka inicjatywa spodobała się też Łukaszowi, który postanowił mi potowarzyszyć... To zdjęcie będzie chyba dobre na okładkę?:-)
Chłopaki wyjeżdżają z Zamościa o 21:00, a ja mam dołączyć do nich na trasie pół godziny później. Niestety nie do końca mi się to udaje no i...muszę ich gonić. Od początku mocno podkładam do pieca i opłaca się bo udaje mi się dogonić ekipę tuż przed wjazdem do lasu. Zaczyna się terenowa część naszej wycieczki - podjazd do Wojdy. Fajnie się jedzie z ekipą na latarkach pośród ogromnych drzew, przy okazji czuć fajny chłodzik i...komary - a jakże:-) Do Wojdy docieramy dość szybko, na miejscu chwilkę rozmawiamy, po czym chłopaki wracają do Zamościa, a ja z Łukaszem wyruszamy w kierunku Suśca. Jedziemy leśną drogą do Guciowa przez Bliżów, nad łąkami w pobliżu rzeki Wieprz unosi się mgła - świetnie to wygląd przy świetle księżyca. Niestety mój telefon nie radzi sobie ze zrobieniem dobrego zdjęcia. Między wioskami Guciów i Bondyrz skręcamy na szlak do rezerwatu Debry, który wita nas solidnym podjazdem po nieciekawych betonowych płytach z dziurami. Chwilami trzeba uważać bo dosłownie przód podrywa się do góry - jest tam pewnie z 15%. Niebawem dojeżdżamy do Lasowiec, gdzie napotykamy zielone znaki szlaku Wachniewskiej, którym poruszamy się przez kilka kilometrów. Po drodze Stara Huta i Potok Senderki, skąd wyjeżdżamy na chwilkę na asfalt:
Po krótkim odpoczynku na przystanku, kontynuujemy naszą wycieczkę - tym razem trzymając się czerwonego szlaku krawędziowego Roztocza. Przed nami kilkadziesiąt kilometrów jazdy po lasach (głównie), bo szlak kończy się w Suścu. Niebawem dojeżdżamy do Tarnowoli, a dalej szlak nas prowadzi stokiem Krzyżowej Góry. Zanim jednak trafiamy na wąską ścieżkę do wzniesienia, przeprawiamy się przez pole żyta. Efekt wiadomy - dość duża rosa powoduje, że po chwili jesteśmy totalnie przemoczeni od pasa w dół:-)
Dalej brniemy w kierunku Józefowa, a po drodze przebijamy się przez dolinę Nepryszki - oczywiście podmokłą i zarośniętą:-) Nie to żebym narzekał - plan to zakładał, a zresztą, MTB to MTB:-) Przed samym Józefowem gubimy szlak - za wcześnie skręcamy i poruszamy się linią oddziałową. Ostatni raz jechałem tędy w zimie, kiedy było dużo śniegu, ale i tak coś mi nie pasuje. W odnalezieniu szlaku pomaga mi GPS, a dokładnie program KAMAP z wgraną mapą Roztocza Środkowego. Po chwili jesteśmy w józefowskich kamieniołomach, przejeżdżamy obok kirkutu i...po trzech próbach znajdujemy właściwy zjazd do miasteczka. Po ciemachu nie ma lekko:-) Przebijamy przez Józefów, Pardysówkę, a potem już tylko las, las, las i Czartowe Pole. Parę minut po 03:00 zaczyna się delikatnie rozjaśniać. Po dojechaniu na Czartowe, Łukasz próbuje się chwilkę zdrzemnąć, ale komary uparły się, że lepiej będzie nie czekać, tylko jechać dalej:-)
Rowery dostają w du.. niesamowicie, raz jedziemy po błocie, raz po kałużach, potem po kopnym piachu, a efekty tego nie tylko widać, ale i słychać - jeden wielki zgrzyt z napędu.
Już jesteśmy prawie w Suścu, jeszcze tylko krótki odcinek wzdłuż rzeczki Jeleń i finał terenowej jazdy. Przede mną już tylko 60 km lajtowego powrotu do domu po asfalcie:-)
Odprowadzam Łukasza do Tomaszowa, a sam wracam do Zamościa główną drogą - o tej porze wyjątkowo pustą...Dzięki temu czemuś oglądam se w domu telewizję cyfrową:-)
W domku jestem ok 10 rano, spać mi się chce niesamowicie, dlatego szybkie jedzonko i na trzy godziny do wyra. Powiem Wam, że to bardzo fajna sprawa, taka całonocna jazda po lasach. Naprawdę polecam:-)
Mieszkam niedaleko pięknego miasta Zamościa, będącego świetną bazą wypadową na Roztocze. Mając takie krajobrazy na wyciągnięcie ręki, nie sposób nie jeździć na rowerze:-)
Jestem przewodnikiem terenowym po Zamościu i Roztoczu.
Moja pasja rowerowa tak na dobre zaczęła się w 2006 r. kiedy to sprawiłem sobie rower trekkingowy marki Arkus...i tak trwa dalej:-)
W 2012 roku przejechałem blisko 8 tys. km. Od stycznia obiecuję dokumentować dla Was swoje wycieczki po Roztoczu i nie tylko:-)
Zapraszam do wspólnej jazdy.