Do Zamościa i z powrotem. Często włączam Endo jadąc do Zamościa, bo zdarza mi się późno wstać i w związku z tym wykręcam nieraz dobre średnie:-) /10892555
Pojechałem wziąć udział w III zamojskiej Masie Krytycznej. Plan na ten dzień był jednak zupełnie inny - chciałem wystartować w maratonie Mazovia MTB w Nałęczowie, ale lejący od wczesnych godzin rannych deszcz skutecznie mnie zniechęcił. Zapewne z tego samego powodu frekwencja na Masie Krytycznej była mizerna - zaledwie 50 osób. Co prawda, podczas przejazdu deszcz już nie padał, ale ludziom widocznie już się nie chciało nigdzie ruszać. Zrobiliśmy 10 km pętelkę po mieście, potem na chwilę do knajpy i powrót. Pozwólcie, że nic nie wspomnę o zamojskich ścieżkach rowerowych:-)
Pogoda po południu była taka sobie, do jazdy rowerem nie zachęcała, ale co z tego kiedy mi się chciało jeździć. Wybrałem się na małą pętelkę po asfaltach, żeby się trochę rozruszać. Po drodze dogoniłem kolesia, który (jak się później okazało) też brał udział w ostatnim maratonie MTB w Chełmie - przejechaliśmy mocniejszym tempem parę kilometrów, chwilę pogadaliśmy i każdy pojechał w swoją stronę. Rozstaliśmy się na krzyżówce w Szewni Górnej, skąd pojechałem do Zwierzyńca przez Jacnię, Hutki, Kaczórki, Guciów i Obrocz. Na leśnym odcinku między Guciowem, a Obroczą mokry asfalt, chlapało mi wodą po gębie:-)
Do pracy standard, a później wpadłem do sklepu sportowego sprawić sobie jakiś żel energetyczny. Zobaczę jak to na mnie działa - nigdy wcześniej nie próbowałem.
Do pracy standardowo, ale podczas powrotu dopadła mnie ulewa. Chwilę przeczekałem na przystanku, ale uświadomiwszy sobie, że i tak jestem cały mokry, pojechałem dalej:-)
Przyszła pora, żeby spróbować swoich sił w maratonach MTB. Koledzy namówili mnie na udział w Maratonie Kresowym w Chełmie i muszę przyznać, że mi się to spodobało - chodzi o samą jazdę, bo organizacja i uczciwość niektórych uczestników to już nie bardzo. Zacznę od początku. Korzystam z podwózki do Zamościa, gdzie pakujemy rowery na samochód Mirka i lecimy do Chełma. Na miejscu jesteśmy godzinę przed startem maratonu. Zapisujemy się w biurze zawodów, robimy krótką rozgrzewkę, przy okazji jakieś pogaduchy ze znajomymi, a tymczasem zbiera się coraz więcej uczestników.
Po chwili jest już naprawdę spora grupa ludzi - nie spodziewałem się tego. Na początek trzy kilometry dojazdu do miejsca startu ostrego, ale jak się okazuje, niektórzy już tutaj zaczynają mocno cisnąć. Rozpoczyna się ustawianie w sektorach - tutaj nie obywa się bez problemów, ale po chwili oczekuję już na start w grupie jadącej Mega. Nie traktuję tego wyścigu jakoś mocno poważnie - chodzi mi raczej o rozeznanie się w temacie, dlatego ustawiam się na samym końcu i czekam na to, co się będzie działo. Wymieniam kilka zdań z innymi zawodnikami i...ruszyła maszyna. Początek to jazda polną drogą, a jest sucho jak cholera, kurzy się niesamowicie. Jest trochę miejsca i wyprzedzam kilka osób, potem kawałek wąskiej ścieżki, a dalej krótki odcinek asfaltu, gdzie mocno przyspieszam, dzięki czemu zyskuję kilkanaście miejsc. Niebawem wjeżdżamy do lasu, po którym tłuczemy się przez znaczną część maratonu. Szkoda tylko, że niektóre odcinki robimy po kilka razy - a w tamtych stronach można było przygotować naprawdę fajną pętelkę. Trudno, nie mi o tym decydować. W okolicach piętnastego kilometra dochodzę grupkę ok dziesięciu zawodników, przebijam się do przodu i pytam jednego: ilu przed nami? W odpowiedzi słyszę: ...a ch..j mnie to obchodzi! :-) No nic, wyprzedzam ich i niebawem dojeżdżam do pierwszego bufetu, gdzie łapię banana i śmigam dalej. Kolejne kilometry to jazda po tym lesie cały czas - na szczęście jest trochę podjazdów i nuda aż tak nie doskwiera:-) Mniej więcej w połowie trasy zaczyna mnie boleć brzuch - prawdopodobnie banany i pepsi nie mogą się dogadać w żołądku:-) Dłuższy czas jadę sam i nie widzę żywej duszy na trasie, a żeby było wesoło nucę sobie jakieś duperele:-) Nie będę tego dokładniej opisywał i przejdę do końcówki wyścigu - tam przynajmniej coś się dzieje:-) Jeszcze przed wyjazdem z lasu - na ostatnich kilku kilometrach, wyprzedza mnie dwóch gości. Nie jadą jakoś bardzo szybko, dlatego siadam im na kole. Ostatni etap wyścigu to jazda polnymi drogami wśród pól z widokiem na Chełm - tutaj jedzie mi się bardzo dobrze, a licznik pokazuje przedział 32-35 km/h. Bez problemu wyprzedzam tych dwóch kolesi, a nawet łatam jeszcze (kilometr przed metą) jednego zawodnika, który był na tyle daleko, że nie wierzyłem w powodzenie:-) Ostatnie kilkaset metrów przed metą to jazda po kostce brukowej przy zalewie w Pokrówce. Tam cisnę ile wlezie, ale krzyczę wcześniej na spacerujących sobie ludzi (!!!), żeby zeszli z drogi. Po 62 km jazdy przekraczam linię mety i muszę Wam powiedzieć, że to bardzo fajne uczucie:-) Na mecie robię sobie pamiątkową fotkę z kiblem w tle, a nie jest to zwykły kibel - podobno jakiś super hiper turbo i same takie tam:-)
No dobra, o co chodziło z tą organizacją i co mi się nie podobało: 1. Trasa wyścigu i jazda po kilka razy tą samą ścieżką (widać na Endo) 2. Bałagan na starcie i jeszcze większy bałagan przy ogłaszaniu wyników (czekaliśmy ok. dwóch godzin i się nie doczekaliśmy, wywieszano niekompletne listy z błędami, a nawet gubiły się statuetki dla zawodników) 3. Nieuczciwość niektórych zawodników, trasa dawała możliwość skracania sobie drogi (jeśli ktoś się wcześniej przygotował) i niektórzy śmiało z tej możliwości korzystali. Nazbierało się sporo pisemnych wniosków o ukaranie tych nieuczciwych. 4. Coś tam jeszcze, ale nie pamiętam:-)
Po maratonie odpoczynek i uzupełnianie straconych kalorii pod parasolkami na rynku w Chełmie:
Wpisane kilometry obejmują też dojazd z Pokrówki (mety maratonu) do Chełma i powrót z Zamościa do domu. Aha, moje wyniki nie powalają, ale byli też gorsi:-) - 89/146 open - 24/44 w kategorii (Elita)
Mieszkam niedaleko pięknego miasta Zamościa, będącego świetną bazą wypadową na Roztocze. Mając takie krajobrazy na wyciągnięcie ręki, nie sposób nie jeździć na rowerze:-)
Jestem przewodnikiem terenowym po Zamościu i Roztoczu.
Moja pasja rowerowa tak na dobre zaczęła się w 2006 r. kiedy to sprawiłem sobie rower trekkingowy marki Arkus...i tak trwa dalej:-)
W 2012 roku przejechałem blisko 8 tys. km. Od stycznia obiecuję dokumentować dla Was swoje wycieczki po Roztoczu i nie tylko:-)
Zapraszam do wspólnej jazdy.