Szlak Przemysko - Sanocki
Sobota, 27 lipca 2013
· Komentarze(2)
Kategoria 100 - 200km, Po terenie
Przejechanie szlaku Przemysko - Sanockiego chodziło mi po głowie już od dłuższego czasu. W ostatnim czasie kilkakrotnie próbowaliśmy z kumplem ustalić jakiś termin, żeby obu nam pasowało. Finalnie jednak, jak to często w takich sytuacjach bywa, pojechałem sam:-)
Pierwotnie plan zakładał wyjazd PKS'em do Jarosławia parę minut po północy, dojazd rowerem do Przemyśla, gdzie miałem poczekać aż wstanie dzień i zaczynać przygodę ze szlakiem. Niestety piątek był dla mnie ciężkim dniem, byłem zmęczony, chciało mi się spać, a wiedziałem że w autobusie nie dam rady nawet na chwilkę się zdrzemnąć. Następuje szybka modyfikacja planu - wyjazd nie po północy, a o 7'mej rano i nie PKS'em, a szynobusem.
Tradycyjnie wstawiam zdjęcie okładkowe:

W szynobusie jest całkiem przyjemnie, dość luźno, cicho, a przede wszystkim chłodno. Rozmawiam sobie z miłym Panem, który również postanowił przewieźć swój rower na pokładzie, z tym że on wysiada znacznie wcześniej niż ja, bo Józefowie Roztoczańskim. Są jednak dwie rzeczy, które w tym szynobusie mi się nie podobają: niekiedy jedzie baaaardzo wolno, to raz, a dwa - zatrzymuje się na każdej stacji, nawet na takich totalnie nieodwiedzanych przez kogokolwiek, do których bez maczety nie dojdziesz, bo tak zarośnięte wszystko wokół:-)

Wysiadam w Jarosławiu, różnica temperatur łeb urywa, ale jechać trzeba. Przede mną prawie 40 km asfaltem do Przemyśla, a jadę mniej uczęszczanymi drogami, przez Boratyn i Rokietnicę. W Przemyślu odpalam sobie Locusa, dzięki któremu bez problemu trafiam do siedziby przemyskiego PTTK, przy której jest też początek tytułowego szlaku.

Szlak już na samym początku prowadzi ostro pod górę, wspinam się po bruku na wzgórze zamkowe, przejeżdżam przez park zamkowy i wjeżdżam na kulminację Zniesienia. Na górze jest stacja kolejki krzesełkowej i roztacza się piękny widok na miasto.


Niebawem opuszczam zamieszkałe tereny i wjeżdżam do lasu, poruszam się dość ujeżdżoną drogą w Lesie Pikulickim, czyli już na terenie Parku Krajobrazowego Pogórza Przemyskiego.

Na początku trochę podjazdów, zdobywam m.in. Wapielnicę i Hielichę, a później dość długi zjazd i po chwili wyjeżdżam już na asfalt w pobliżu wioski Brylińce. Kończy mi się zapas płynów, dlatego zahaczam o sklep i robię sobie krótką przerwę, tutaj też uruchamiam Navime. Za wsią jadę ścieżkami skrajem lasu i cały czas mocno pod górę, by dotrzeć do wyludnionej wioski Kopyśno. Następny cel to Kopystańka, czyli najwyższe wzniesienie Pogórza Przemyskiego, po drodze taki oto krzyż:

Co prawda, szlak nie prowadzi przez szczyt Kopystańki, ale z myślą o ładnych widokach wspinam się na górę, zresztą byłoby to nie w moim stylu:-)
Powietrze jest niestety mało przejrzyste, ale i tak widoki są niesamowite!


Dalsza droga prowadzi leśną przecinką wzdłuż linii wysokiego napięcia, która jest miejscami mocno zarośnięta jeżynami, czasem wolę przenieść rower, bo o kapcia nie trudno. Męczę się tak kawałek, by potem wjechać na odkryty teren i znowu podziwiać krajobraz.

Po miłej jeździe wierzchowinami następuje nie mniej miły zjazd do wsi Posada Robotycka, na ostatnim odcinku po betonowych płytach i odcinkami bardzo stromo.
We wsi fotografuję najstarszą cerkiew na ziemiach polskich - jej prezbiterium pochodzi podobno z przełomu XIV i XV w.!

Przez kilka następnych kilometrów poruszam się asfaltem, doliną rzeki Wiar. Niektórzy uznają ją za najczystszą rzekę w Polsce. Po drodze mijam dwójkę ludzi, którzy szukając ochłody, postawili sobie krzesła na drodze z betonowych płyt, przez którą przepływa rzeka i tak sobie siedzą, a woda prawie po tyłki:-)
Ciekawie to wyglądało, ale nie mam zdjęcia niestety.
Po szosie dojeżdżam do Łodzianki Górnej, gdzie znów na chwilę wracam w teren.
Po drodze kilka zdjęć i fajny zjazd do Birczy.



W Birczy postanawiam znaleźć jakąś knajpkę i zjeść coś konkretniejszego. Zabieram się też za analizę swojej sytuacji, wiem już, że nie dam rady dojechać szlakiem do Sanoka za dnia. Mam do wyboru nocną jazdę, ale to się mija z celem - nie wybiera się takich widokowych szlaków tylko po to, żeby je przejechać za wszelką cenę, tu chodzi o podziwianie widoków. Ta opcja odpada. Mogę też kałatać do Sanoka asfaltem, ale prawda jest taka, że planowałem odwiedzić tamtejszy skansen, który o tej porze już jest zamknięty. To również odpada. Szybka kalkulacja i postanawiam dojechać szlakiem do Roztoki, a dalej po asfalcie do Tyrawy Wołoskiej. Przegłosowane jednogłośnie, ruszam:-)
Na początek lekki podjazd, a dalej poruszam się miłym, śródleśnym asfalcikiem.

Na wysokości Łomnej odbijam w las w lekko hardorową ścieżkę - nie brakuje jeżyn, błota, gałęzi, przedzierania się przez strumyczki. Przy okazji ranię się tymi jeżynami niejednokrotnie do krwi, ale teren to teren:-)
W końcu dojeżdżam do spokojnej wioseczki o nazwie Leszczawa Górna. Bardzo tam ładnie, sielskie krajobrazy, z dala od cywilizacyjnego zgiełku, życie musi tam płynąć jakoś inaczej - wolniej, przyjemniej...Doskonale wiem, jak jechać dalej, ale i tak zagaduję stojącego przy drodze dziadka i pytam o drogę na Sanok, widzę że jest zainteresowany moją osobą, dlatego nawiązuję kontakt. Miło:-)

Po pokonaniu podjazdu moim oczom ukazuje się taki oto widok:

Zjeżdżam do Roztoki, jem batonika i zostaje mi jeszcze 10 km asfaltowej jazdy do Tyrawy Wołoskiej. W międzyczasie brat wysyła mi numer telefonu do faceta oferującego kwatery. Te ostatnie kilometry umykają szybko, jedzie mi się bardzo dobrze, a to pewnie za sprawą wspomnianego batonika. Dodam tylko, że chodzi o batona musli z Lidla, a te są całkiem ok - dają moc, nie zamulają jak Snickers, szybko się "wchłaniają" i są tanie. Normalnie same plusy, polecam:-)

Wspomnieć należy też o moim miejscu noclegowym - całkiem ok, dobrze trafiłem. Okazało się, że pokój obok jest wynajmowany przez panią, która odnawia malowidła ścienne w miejscowym kościółku. Rozmawiamy dłuższy czas o cerkwiach, zabytkach i innych takich, jak na przewodników przystało. Jest mi miło tym bardziej, że owa Pani ma sporą wiedzę o cerkwiach z mojego regionu, fajnie:-)
Tak oto kończy się dzień, bardzo męczący zresztą - bardzo wysoka temperatura i ogólna duchota w powietrzu dały mi w kość niesamowicie. Dobrze, że ktoś wymyślił izotoniki, bo pewnie bym się przekręcił:-)
Szlaku Przemysko - Sanockiego nie przejechałem niestety w całości. Nie byłoby problemu gdybym wyjechał o północy z Zamościa, ale niestety, organizm domagał się snu. Jakby nie było, nacieszyłem się dziś pięknymi widokami jak mało kiedy!
Pozdrawiam
Pierwotnie plan zakładał wyjazd PKS'em do Jarosławia parę minut po północy, dojazd rowerem do Przemyśla, gdzie miałem poczekać aż wstanie dzień i zaczynać przygodę ze szlakiem. Niestety piątek był dla mnie ciężkim dniem, byłem zmęczony, chciało mi się spać, a wiedziałem że w autobusie nie dam rady nawet na chwilkę się zdrzemnąć. Następuje szybka modyfikacja planu - wyjazd nie po północy, a o 7'mej rano i nie PKS'em, a szynobusem.
Tradycyjnie wstawiam zdjęcie okładkowe:

Okolice Birczy© kierowcaroweru
W szynobusie jest całkiem przyjemnie, dość luźno, cicho, a przede wszystkim chłodno. Rozmawiam sobie z miłym Panem, który również postanowił przewieźć swój rower na pokładzie, z tym że on wysiada znacznie wcześniej niż ja, bo Józefowie Roztoczańskim. Są jednak dwie rzeczy, które w tym szynobusie mi się nie podobają: niekiedy jedzie baaaardzo wolno, to raz, a dwa - zatrzymuje się na każdej stacji, nawet na takich totalnie nieodwiedzanych przez kogokolwiek, do których bez maczety nie dojdziesz, bo tak zarośnięte wszystko wokół:-)

Na pokładzie szynobusa© kierowcaroweru
Wysiadam w Jarosławiu, różnica temperatur łeb urywa, ale jechać trzeba. Przede mną prawie 40 km asfaltem do Przemyśla, a jadę mniej uczęszczanymi drogami, przez Boratyn i Rokietnicę. W Przemyślu odpalam sobie Locusa, dzięki któremu bez problemu trafiam do siedziby przemyskiego PTTK, przy której jest też początek tytułowego szlaku.

Ulica Waygarta w Przemyślu - początek szlaku Sanocko - Przemyskiego© kierowcaroweru
Szlak już na samym początku prowadzi ostro pod górę, wspinam się po bruku na wzgórze zamkowe, przejeżdżam przez park zamkowy i wjeżdżam na kulminację Zniesienia. Na górze jest stacja kolejki krzesełkowej i roztacza się piękny widok na miasto.

Widok na Przemyśl z góry Zniesienie© kierowcaroweru

Piękno położenie Przemyśla© kierowcaroweru
Niebawem opuszczam zamieszkałe tereny i wjeżdżam do lasu, poruszam się dość ujeżdżoną drogą w Lesie Pikulickim, czyli już na terenie Parku Krajobrazowego Pogórza Przemyskiego.

W Lesie Pikulickim© kierowcaroweru
Na początku trochę podjazdów, zdobywam m.in. Wapielnicę i Hielichę, a później dość długi zjazd i po chwili wyjeżdżam już na asfalt w pobliżu wioski Brylińce. Kończy mi się zapas płynów, dlatego zahaczam o sklep i robię sobie krótką przerwę, tutaj też uruchamiam Navime. Za wsią jadę ścieżkami skrajem lasu i cały czas mocno pod górę, by dotrzeć do wyludnionej wioski Kopyśno. Następny cel to Kopystańka, czyli najwyższe wzniesienie Pogórza Przemyskiego, po drodze taki oto krzyż:

Krzyż na rozstaju dróg© kierowcaroweru
Co prawda, szlak nie prowadzi przez szczyt Kopystańki, ale z myślą o ładnych widokach wspinam się na górę, zresztą byłoby to nie w moim stylu:-)
Powietrze jest niestety mało przejrzyste, ale i tak widoki są niesamowite!

Widok z Kopystańki© kierowcaroweru

Na szczycie Kopystańki© kierowcaroweru
Dalsza droga prowadzi leśną przecinką wzdłuż linii wysokiego napięcia, która jest miejscami mocno zarośnięta jeżynami, czasem wolę przenieść rower, bo o kapcia nie trudno. Męczę się tak kawałek, by potem wjechać na odkryty teren i znowu podziwiać krajobraz.

W okolicach Kopystańki© kierowcaroweru
Po miłej jeździe wierzchowinami następuje nie mniej miły zjazd do wsi Posada Robotycka, na ostatnim odcinku po betonowych płytach i odcinkami bardzo stromo.
We wsi fotografuję najstarszą cerkiew na ziemiach polskich - jej prezbiterium pochodzi podobno z przełomu XIV i XV w.!

Cerkiew w Posadzie Robotyckiej© kierowcaroweru
Przez kilka następnych kilometrów poruszam się asfaltem, doliną rzeki Wiar. Niektórzy uznają ją za najczystszą rzekę w Polsce. Po drodze mijam dwójkę ludzi, którzy szukając ochłody, postawili sobie krzesła na drodze z betonowych płyt, przez którą przepływa rzeka i tak sobie siedzą, a woda prawie po tyłki:-)
Ciekawie to wyglądało, ale nie mam zdjęcia niestety.
Po szosie dojeżdżam do Łodzianki Górnej, gdzie znów na chwilę wracam w teren.
Po drodze kilka zdjęć i fajny zjazd do Birczy.

Okolice wioski Łodzianka© kierowcaroweru

Okolice Birczy© kierowcaroweru

Zjazd przed Birczą© kierowcaroweru
W Birczy postanawiam znaleźć jakąś knajpkę i zjeść coś konkretniejszego. Zabieram się też za analizę swojej sytuacji, wiem już, że nie dam rady dojechać szlakiem do Sanoka za dnia. Mam do wyboru nocną jazdę, ale to się mija z celem - nie wybiera się takich widokowych szlaków tylko po to, żeby je przejechać za wszelką cenę, tu chodzi o podziwianie widoków. Ta opcja odpada. Mogę też kałatać do Sanoka asfaltem, ale prawda jest taka, że planowałem odwiedzić tamtejszy skansen, który o tej porze już jest zamknięty. To również odpada. Szybka kalkulacja i postanawiam dojechać szlakiem do Roztoki, a dalej po asfalcie do Tyrawy Wołoskiej. Przegłosowane jednogłośnie, ruszam:-)
Na początek lekki podjazd, a dalej poruszam się miłym, śródleśnym asfalcikiem.

Śródleśny asfalcik w okolicach Kiczerki© kierowcaroweru
Na wysokości Łomnej odbijam w las w lekko hardorową ścieżkę - nie brakuje jeżyn, błota, gałęzi, przedzierania się przez strumyczki. Przy okazji ranię się tymi jeżynami niejednokrotnie do krwi, ale teren to teren:-)
W końcu dojeżdżam do spokojnej wioseczki o nazwie Leszczawa Górna. Bardzo tam ładnie, sielskie krajobrazy, z dala od cywilizacyjnego zgiełku, życie musi tam płynąć jakoś inaczej - wolniej, przyjemniej...Doskonale wiem, jak jechać dalej, ale i tak zagaduję stojącego przy drodze dziadka i pytam o drogę na Sanok, widzę że jest zainteresowany moją osobą, dlatego nawiązuję kontakt. Miło:-)

Podjazd za Leszczawą Górną© kierowcaroweru
Po pokonaniu podjazdu moim oczom ukazuje się taki oto widok:

Okolice wsi Roztoka© kierowcaroweru
Zjeżdżam do Roztoki, jem batonika i zostaje mi jeszcze 10 km asfaltowej jazdy do Tyrawy Wołoskiej. W międzyczasie brat wysyła mi numer telefonu do faceta oferującego kwatery. Te ostatnie kilometry umykają szybko, jedzie mi się bardzo dobrze, a to pewnie za sprawą wspomnianego batonika. Dodam tylko, że chodzi o batona musli z Lidla, a te są całkiem ok - dają moc, nie zamulają jak Snickers, szybko się "wchłaniają" i są tanie. Normalnie same plusy, polecam:-)

W drodze do Tyrawy Wołoskiej© kierowcaroweru
Wspomnieć należy też o moim miejscu noclegowym - całkiem ok, dobrze trafiłem. Okazało się, że pokój obok jest wynajmowany przez panią, która odnawia malowidła ścienne w miejscowym kościółku. Rozmawiamy dłuższy czas o cerkwiach, zabytkach i innych takich, jak na przewodników przystało. Jest mi miło tym bardziej, że owa Pani ma sporą wiedzę o cerkwiach z mojego regionu, fajnie:-)
Tak oto kończy się dzień, bardzo męczący zresztą - bardzo wysoka temperatura i ogólna duchota w powietrzu dały mi w kość niesamowicie. Dobrze, że ktoś wymyślił izotoniki, bo pewnie bym się przekręcił:-)
Szlaku Przemysko - Sanockiego nie przejechałem niestety w całości. Nie byłoby problemu gdybym wyjechał o północy z Zamościa, ale niestety, organizm domagał się snu. Jakby nie było, nacieszyłem się dziś pięknymi widokami jak mało kiedy!
Pozdrawiam